Wartość cierpienia i eutanazja
W polskiej mentalności cierpienie jest wartością samą w sobie. Skoro w XIX w. nie można było nic sensownego zrobić, wypadało choć cierpieć malowniczo. Jesteśmy nadal spadkobiercami tego myślenia - kulawego i garbatego. Bo czymże jest ból jak nie nauką? Jego wartość edukacyjna jest niezaprzeczalna. Ból uczy nas, że coś złego dzieje się w naszym organizmie lub w naszym życiu i że powinniśmy coś w związku z tym zrobić. Jest jednak taka granica cierpienia poza którą nie ma nic pożytecznego i nic godnego. My zaś, łykając prochy na ból głowy, pozbawiamy cierpienie jego wartości edukacyjnej, ale pleciemy dyrdymały o ponadczasowej jego wartości, o drodze do boga lub do drugiego człowieka. Duby to wszystko smalone, wynikające z bezsiły naszej sytuacji. Że "kościół potrzebuje cierpienia" (*) z tym się zgadzam, co to ma jednak wspólnego z życiem poszczególnych ludzi? Czy ktoś z nas powiedziałby bliskiemu "pocierp, bo tego potrzebuję"? A jednak jak chwytliwe są takie ogólnikowe farmazony zapisywane jako motta w naszych pamiętnikach :).[Rozmowy pociągowe, trasa Wrocław-Warszawa]
Pan P. : No bo jak Pani myśli, jaki jest sens życia?
wiedma: Tak tu i teraz? Gigantyczne pytanie. Myślę, że ten sens każdy buduje sam. Śmierć sama w sobie nie jest wielkim problemem - nie ma nas, gdy ona jest, więc po co rozrywać szaty?
Pan P. : ... pierwszy raz spotykam osobę, która myśli tak jak ja. Obawiać się cierpienia to przynajmniej realne, ale śmierci?
Piszę to zainspirowana pociągową rozmową sprzed kilku dni oraz równie niedawną śmiercią Krzysztofa Kolbergera, aktora, który od 20 lat zmagał się z chorobą nowotworową, żeby w końcu umrzeć, jak przypuszczam, w efekcie zmęczenia organizmu leczeniem (choć i młodsi umierają z powodu problemów z krążeniem). Nasłuchałam się więc o godnym znoszeniu cierpienia, a przypuszczam, że niejeden jeszcze raz nasłucham się o panu Kolbergerze jako przykładzie życia od poczęcia do naturalnej śmierci.
Z mojego punktu widzenia człowiek ten wspaniale żył, bo powiedzieć, że wspaniale cierpiał jest wypowiedzią godną sadysty-maniaka ... a jednak takie właśnie opinie przebijały w piątkowym natłoku informacyjnym. Jakby lekkie zdziwienie, że po usłyszeniu diagnozy coś mu się jeszcze chciało, że pomiędzy łykaniem pigułek i kolejnymi operacjami pracował i podróżował jakby był człowiekiem. Ponieważ w naszej mentalności cierpienie ma wartość samą w sobie, jesteśmy skłonni oczekiwać, że osoby terminalnie chore powinny głównie przeżywać swoje cierpienie, pić ziółka, pokasływać, zamykać okna obawiając się ciągów. Iść na lotnisko z torbą niedbale przerzuconą przez ramię - a cóż to za zachodnia ekstrawagancja? Całe szczęście, że pan Kolberger deklarował się głośno jako praktykujący katolik, bo obfukalibyśmy go jako kosmopolitę, który nie dość dba o swoich ziomków obnosząc się ze swoim dobrze znoszonym złym samopoczuciem jak sztandarem indywidualizmu. Chciało mu się żyć. Co to ma jednak do innych, którym żyć się nie chce, bo granica tego cierpienia za którym nie ma nic godnego jest u nich gdzie indziej? Oj, tego dowiemy się na pewno, bo prolajferzy nie odpuszczą tych zwłok. Mamy prawo ludzi cierpiących nauczać, indoktrynować, przymuszać w imię naszego własnego poczucia dobrze spełnionego obowiązku? Dowiemy się z całą pewnością, że w imię idei można wszystko.
* * *
W tej chwili w Polsce eutanazja jest tylko dla zwierząt. Może i jest w tym jakiś chichoczący, ukryty sens. W końcu jakże często kochamy je bardziej niż ludzi.
Cierpienie jest wpisane w życie każdego człowieka. Ono jest składową, ale nie jest jego istotą. Kolberger, ale i wcześniej Patrick Swayze i wielu innych pokazali, że można darowany czas wykorzystać intensywniej. Cierpienie i ekstremalne sytuacje uczą pokory... uroda i zdrowie przemijają. Może w godnie przeżywanym cierpieniu hartuje się człowieczeństwo?
OdpowiedzUsuńBo nie jest istotą. Jak napisałam, ma sens, gdy czegoś uczy. W chorobach terminalnych uczy już niewiele, może poza cierpliwością dla własnej bezsilności i niezdarności. Bardzo trudno jest być ponad to, choć takie przypadki (patrz: Kolberger) są. Patrząc na to z innej strony: wiedząc na for sure, że umrzemy, możemy pierwszy raz w życiu nie zajmować się głupotami. I człowiek może być niesamowicie zdumiony, gdy odkryje, że wypełniały mu one jakieś 80% czasu.
OdpowiedzUsuńMyślę , że o cierpieniu mogą mówić ci, którzy go doświadczają...reszta to obłuda.
OdpowiedzUsuńobłuda - wada etyczna związana z fałszywym, nieszczerym, dwulicowym postępowaniem, podejmowanym jedynie ze względu na zewn. formy lub korzyści; przejawem o. jest m.in. moralność mieszczańska (za PWN).
OdpowiedzUsuńChyba niekoniecznie to słowo, choć domyślam się co chciałeś przez to powiedzieć.
Rany, ale się zgraliśmy tematycznie, choć pisaliśmy o całkiem różnych sprawach. Ponieważ znasz z mojego bloga zarys jednego z moich doświadczeń z cierpieniem, pominę dlaczego czuję się dość kompetentny. Rozumiem Kolbergera: Dopóki jesteśmy w stanie robić interesujące rzeczy, dopóki jesteśmy ciekawi jutra, nie widzę nic nadzwyczajnego w walce z ciężką chorobą. Ona nam przeszkadza zaspokoić naszą ciekawość, ona nas ogranicza, więc chcemy ją przechytrzyć. To robota do wykonania, taka sama jak praca zarobkowa, która poniekąd daje nam również życie.
OdpowiedzUsuńCo się zaś tyczy podejścia do cierpienia: przed świętami ktoś mi powiedział, że dziwi się dlaczego nie piję, bo on na moim miejscu by pił, żeby nie myśleć o chorobie. Problem polegał na tym, że gdy to mówił, również pił, więc nie widziałem sensu, by mu odpowiadać, więc niejako odpowiem mu teraz zaocznie, choć pewnie tego nie zobaczy. Ja chcę myśleć, lubię myśleć, lubię planować i lubię czerpać przyjemność z realizacji tego, co zaplanowałem. A jeśli coś mi nie wyjdzie, lubię sprawdzić, co w takim razie mogę osiągnąć, na co mnie stać. I nie wyobrażam sobie ograniczania się do manifestacyjnego "chorowania", bo uważam to za coś niewyobrażalnie nudnego. Również jako niewyobrażalnie nudne jawi mi się picie w celu zapomnienia. Nie oznacza to, że odwalam jakieś szaleństwa, czy że szukam ucieczki w pracę. O nie, lubię odpoczynek. Wszystko w swoich proporcjach. Mocno zwolniłem, ale to ma również plusy, bo można zaobserwować więcej szczegółów. To trochę jak z patrzeniem gołym okiem i przez mikroskop. Gołym okiem ogarniemy spory obszar, za to przez mikroskop zauważymy sprawy, o których nam się nie śniło. Fajnie by było móc wszystko, ale człowiek ma ograniczenia i trzeba być głupcem, by udawać, że jest inaczej.
Ja także nie uważam, że "cierpienie uszlachetnia". Wręcz... przeciwnie. Nie zgadzam się jednak z tym, co napisał (albo chciał powiedzieć) jurg. Przecież to argument ad hominem!
OdpowiedzUsuńTo, że czegoś w życiu nie doświadczyliśmy, nie znaczy, że nie możemy o tym mówić/ mieć swojego zdania/ wyobrażać sobie/ współ-czuć! Ugh!
"który od 20 lat zmagał się z chorobą nowotworową, żeby w końcu umrzeć, jak przypuszczam, w efekcie zmęczenia organizmu leczeniem"
OdpowiedzUsuń? Nowotwór nic nie miał tu do rzeczy, skoro K. zmarł w wyniku zmęczenia leczeniem? Niech mi gospodyni wybaczy porównanie, ale to trąci altmedyzmem ("onkolonaziści-na-żołdzie-big-pharmy MORDUJM chorych !!!1").
@Wolandzie, czasem, aby wyzdrowieć trzeba wykonać gigantyczną pracę. I ona nie może skończyć się na narzekaniu. Jakoś tak mam wrażenie, że na tzw. Zachodzie jest to postawa mniej szokująca, ponieważ wiele znanych osób oficjalnie ogłasza, że właśnie jest w trakcie chemii i pokazują, że pomiędzy wlewaniem w siebie trucizny trwa normalne życie. Do niedawna w Polsce wcale nie informowano o przyczynie śmierci znanych osób, jakby wstydliwe było to, że taki znany a tez choruje i umiera.
OdpowiedzUsuń@u. Człowiek bezdyskusyjnie ma prawo sobie wyobrażać :)
@Aethelstanie, część chorych na raka umiera z powodu leczenia tego raka, a nie bezpośrednio z powodu działalności samego "bezkręgowca". Żeby brać chemię trzeba po prostu mieć końskie zdrowie. Oczywiście podejmujemy to ryzyko, aby pozbyć się raka. Truizmy? Sądziłam, że to oczywiste. Wg informacji podawanych po śmierci p. Kolbergera, umarł on z powodu problemów z krążeniem. Mogę jedynie przypuszczać, że problemy z krążeniem miały jakieś powiązanie z lekami, które łykał w ilościach słusznych każdego dnia. Z drugiej strony zaś, gdyby sobie różnych wnętrzności nie powycinał i nie łykał pigułek, od jakichś 15 lat obchodzilibyśmy rocznicę jego śmierci. Grał na czas. Jak my wszyscy. Bo chodzi w życiu o to, by mieć wystarczająco dużo czasu, aby powiedzieć "kocham Cię" odpowiednim osobom ...
Ile osób tyle zdań, tyleż sposobów postrzegania świata i poszczególnych jego aspektów, w tym także ludzkiego cierpienia. Najciekawsze w tym wszystkim i najpiękniejsze jest, że rozważając je, spierając się... MYŚLIMY. O tym właśnie dobitnie powiedział dr Woland.
OdpowiedzUsuńPodobno ks. J. Tischner cierpiąc straszliwie wyszeptał: Nie uszlachetnia, mając na na myśli właśnie sens cierpienia. Nie wiem czy to prawda, ale ja w cierpieniu też zalet nie dostrzegam. Myślę że odziera nas raczej z godności. Funkcja bólu jest inna, jak słusznie zwracasz na to uwagę.Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńFunkcja bólu jest inna @alwie, ale mędrkowie nie ustają w dorabianiu ideologii. Taki ich zawód. Inaczej skazani byliby, jak my wszyscy, na pracę.
OdpowiedzUsuńCierpienie zbliża nas do Chrystusa i dlatego jest ważne.
OdpowiedzUsuń... tylko trolluję :D mądry artykuł! :D
Pytanie więc, czemu Chrystus wybrał tak głupią drogę i czemu obwiniamy za to szatana, skoro na gruncie tej mitologii to nie on rządzi światem? Ot, tak tylko pytam :) ...
OdpowiedzUsuńDziękuję :)