Cztery lata temu dowiedziałem się, że mam raka prostaty. Nie doceniłem powagi sytuacji, zlekceważyłem przeciwnika. Na usprawiedliwienie mam tylko tyle, że doświadczenie uczy, że umierają inni. Nikt nie dopuszcza myśli, że sam może umrzeć - mówi Krzysztof Krauze, reżyser "Długu", "Mojego Nikifora" i "Placu Zbawiciela". Był luty 2006 r. Zrobiłem na pamiątkę kilka autoportretów na tle oszronionych drzew, potem dałem sobie wyciąć prostatę, naświetliłem się i uwierzyłem, że będzie dobrze. Dziś wiem, że to była ucieczka w krainę baśni o cudownym uzdrowieniu. Prostatę obchodziłem dookoła, nie zajrzałem nawet do internetu. Bardziej niż raka bałem się na wakacjach rekina. Lekarze też nie zawracali sobie mną głowy. Nikt nie wziął za moje leczenie najmniejszej odpowiedzialności. Nie wyłączając mnie samego. Szczęśliwa gwiazda świeciła mi aż do ubiegłego roku. W październiku okazało się, że mam przerzuty w kościach. W kręgach, żebrach, stawach biodrowych. I jeśli natychmiast nie zacznę się leczyć, jeśli nie zmienię stosunku do swojej choroby, każdy następny rok będzie cudem darowany. Teraz już nie chodziło o komfort życia, gra toczyła się o samo życie. Czym grozi przerzut do kręgosłupa? Kompresją kręgów, przerwaniem rdzenia... Barwnym, za to krótkim życiem na morfinie.
Rozpocząłem leczenie. Kilka tygodni później życie wyrzuciło mnie na brzeg Oceanu Indyjskiego, w Durbanie, w RPA. Przyjechałem tu pisać scenariusz, ale rak szybko to skorygował - terapia rozpoczęta w Polsce okazała się nieskuteczna. Pojawiły się nowe przerzuty. Onkolog, który się tu mną zajął, Polak dr Waldemar Szpak, zaproponował ścieżkę, której nie przewidywały żadne procedury. Podjęliśmy leczenie, którego nie zrefundowałby żaden ubezpieczyciel. Ani w Polsce, ani w RPA, ani w USA. Po upływie pół roku mogę powiedzieć, że założyliśmy chorobie kaganiec.
To wszystko stało się możliwe, ponieważ znaleźli się ludzie, którzy przyszli mi z pomocą. Jedni użyczyli mi mieszkania, inni wsparli mnie finansowo. I to było pierwsze, zupełnie niezwykłe doświadczenie z rakiem: odkryłem, jak wielu mam przyjaciół! To Wy ocaliliście mi życie. Dziękuję.
Pracuję i leczę się. Rozpocząłem kolejny cykl chemii. Codziennie maszeruję siedem kilometrów z kijami do nordic walking. Ćwiczę na siłowni, pływam. Blokada testosteronu, którą przechodzę, niszczy mięśnie. Muszę je odbudować - one trzymają kręgosłup osłabiony przerzutami. Naszkicowałem kilka scenariuszy filmowych, przeczytałem górę książek. Wiele moich wyobrażeń o raku się nie sprawdziło. Sporo jednak się nauczyłem - o chorobie i o sobie samym. Chcę się z wami tą wiedzą podzielić.
1. Badaj się - choć trudno w to uwierzyć, nie jesteś nieśmiertelny. Lęk przed chorobą nie może odebrać ci zdrowego rozsądku. Rak wykryty w końcowej fazie może być nieuleczalny. Jeśli palisz, żyjesz w stresie, którego nie potrafisz rozładować, jesz byle jak, byle gdzie i byle szybciej, nie uprawiasz sportu poza wyścigami na trzypasmówce do Gdańska, jeśli w twojej rodzinie były przypadki raka - zbadaj się. Badanie PSA, którego podwyższony poziom sygnalizuje raka prostaty, kosztuje w prywatnej klinice 70 zł. Warto, wierz mi, ja zbadałem się za późno. Nie z oszczędności. Po prostu trudno uwierzyć, że przyplącze ci się przewlekła albo nieuleczalna choroba. A jednak... Na udział w katastrofie lotniczej masz szansę jak jeden do trzech milionów, na zachorowanie na raka prostaty jak jeden do trzy, milion razy większą. Nie ekscytuj się katastrofami w mediach, a zajmij się swoim własnym życiem. Brak odzewu polskich kobiet na bezpłatne badania mammograficzne jest prawdziwą narodową tragedią. Tu trzeba postawić krzyż, a nie przed Pałacem Prezydenckim.
2. Rak to nie wyrok. Panuje opinia, że rak to wyrok śmierci. Zła, myląca, bardzo szkodliwa opinia. Rak nie musi skończyć się śmiercią! To, czy umrzesz, zależy od ciebie, od twojej woli przeżycia. Jesteś dla siebie Panem Bogiem. To brzmi jak herezja, ale żeby przeżyć, musisz odrodzić się w nowej wierze. W wierze w niewyczerpaną siłę własnej woli. Jeśli usłyszałeś od lekarza: "To jest rak", od tego momentu twoim głównym wrogiem nie jest rak, ale rozpacz. Twój strach i niepewność. Jeśli lekarz mówi ci: "Zostało panu niewiele życia, radzę uporządkować sprawy" - nie wierz mu! Znane są przypadki ludzi, którzy wyszli z raka, choć byli tak beznadziejnym stanie, że kontrolowali już tylko swój oddech. Od tego, jak myślisz, zależy 75 proc. terapii. Operacje, naświetlenia, chemia, terapia hormonalna, to "tylko" pozostałe 25 proc. Jak inaczej wytłumaczyć, że jeden pacjent umiera po trzech miesiącach, a drugi z taką samą diagnozą, w takim samym stanie... po kilkunastu latach, na zupełnie inną chorobę? Zapamiętaj, ty decydujesz, czy będziesz żył. Nie lekarz, nie rak. Ty! Kieruj się nadzieją. Jest taka lekarska anegdota: Jeśli pacjent uprze się żeby żyć, medycyna jest bezradna. Wszystko zależy od tego, czy rozdmuchasz iskrę nadziei, czy zapali się płomieniem, który oświetli ci przyszłość. Wiele rodzajów raka jest dziś całkowicie uleczalnych. Naświetlenia i chemia, których wszyscy boją się jak ognia, są dziś dużo lepiej wycelowane niż kiedyś. Mają nieporównywalnie mniej skutków ubocznych. Medycyna czyni olbrzymie postępy. Przyjmij je z wdzięcznością. Patrz na stojak z kroplówkami jak na drzewo życia. W Polsce łatwo się raka wystraszyć. Kiedy wchodzi się do centrum onkologicznego, choćby na warszawskim Ursynowie, wchodzi się do czyśćca! Labirynt kolejek, zrezygnowani, zagubieni, wyczerpani czekaniem pacjenci. Brak elementarnego współczucia wyrażony choćby brakiem zwykłych krzeseł. Odbyt polskiej służby zdrowia. W takich momentach przypomina mi się nasz Sejm i myślę bez satysfakcji, że jedna trzecia parlamentarzystów przejdzie przez ten odbyt. A jeśli palą, to co drugi. Takie są statystyki. Przejdą zamienieni w Bezimiennych i Zrozpaczonych. Może wtedy przypomną sobie, że kiedyś zagłosowali za brakiem reformy, za świętym partyjnym spokojem. Z drugiej strony, kiedy czytam raport NIK-u o wielomilionowych kontraktach zawieranych pomiędzy lekarzami a firmami farmaceutycznymi, mam wrażenie, że istnieje silne lobby, które nie chce zmian, blokuje je wszelkimi dostępnymi sposobami. Jeśli lekarz testujący lek dla firmy farmaceutycznej dostaje 4,5 tys. euro "od łba", a wszystko odbywa się na darmowym szpitalnym łóżku, to czy taki lekarz będzie szedł w awangardzie zmian?
3. Nie szukaj najlepszego lekarza - szukaj dobrego. Każdy, kto się leczy, szuka jak najlepszego lekarza. Najlepiej - profesora. Pułapka polega na tym, że profesor nigdy nie ma czasu. Typowy polski obrazek to taki właśnie profesor w rozwianym fartuchu, a za nim dziesięciu asystentów. Pierwszy raz spotykasz się z nim - później widujesz już tylko tych asystentów. Niektórzy uważają, że trzeba unikać profesorów, a chodzić do lekarzy, którzy dopiero robią karierę i którym jeszcze na czymś zależy. Tak mam w RPA. Mój onkolog nie jest profesorem. Może dzięki temu zawsze ma dla mnie czas, a jeśli dzwonię, a nie może odebrać - zaraz oddzwania. Nawet w środku nocy. Profesor więc czy doktor? Trudno rozstrzygnąć, to sprawa ludzkich charakterów. Wychowania, odpowiedzialności, zawodowego etosu. Niezależnie jednak, kogo wybierzesz, nie idź sam. Idź z żoną, przyjacielem. Weź sąsiada, kogokolwiek, tylko nie idź sam. Jesteś zdenerwowany, przestraszony i będziesz zapamiętywać to, co najmniej ważne. Najczęściej to, co chciałbyś usłyszeć. Włącz magnetofon. Odsłuchaj to potem na spokojnie. Załóż notatnik, w którym będziesz zapisywał historię choroby. Zabiegi, leki, spostrzeżenia. I najważniejsze: pytania do lekarza. Dzięki temu notesowi weźmiesz sprawy w swoje ręce. Przejmiesz dowodzenie.
4. Zasięgaj drugiej opinii. Masz do niej prawo. W Polsce lekarz może się za coś takiego obrazić. Niech się obraża. Tu chodzi o Twoje życie. Musisz nauczyć się asertywności. W RPA "second opinion" to norma. Ale tutaj rynek medyczny w dużej części jest oparty na prywatnych firmach. A że pieniądze idą za pacjentem - lekarz, który źle leczy, nic nie zarobi. Za błędy lekarskie rozlicza rynek. Każdy lekarz zrobi więc wszystko, by ustrzec się pomyłki. Marzę, że doczekam się w Polsce czasów, kiedy lekarze będą zabiegać o pacjentów, a nie pacjenci ustawiać się pod gabinetami z kopertami w rękach. Z taksówkami się udało, nie tracę więc nadziei. Ta druga opinia, może nawet trzecia, to drugi lub trzeci lekarz. Wybierz tego, do którego poczułeś zaufanie. To jedyne kryterium. Zaufanie jest nicią, która wyprowadzi cię z labiryntu choroby. Nie zerwij jej, lekarz ma prawo do pomyłki, nie skreślaj go natychmiast. Wymagaj od niego tyle, ile wymagasz od siebie.
5. Nie zadowalaj się diagnozą urologa, chirurga, nefrologa ani nikogo, kto nie jest specjalistą od raka. Jeżeli masz raka - idź do onkologa. Mojego raka odkrył mój przyjaciel chirurg urolog. Nie chciał mnie operować (nawet auto kumplowi jest niezręcznie sprzedawać, mogą być pretensje i reklamacje do końca życia), więc skierował mnie do znanego profesora, mistrza skalpela. Gdyby inny mój przyjaciel, radiolog, go odkrył, pewnie by mi założył izotop i naświetlał. Każdy ciągnie w swoją stronę. Znany profesor urolog wyciął mi prostatę. Czy potrzebnie? Nie wiem. Tu w RPA by mi jej nie usunęli. Przy moich wynikach badań uznano, że komórki raka przeskoczyły gruczoły i dostały się już do krwi. Taka operacja to poważne okaleczenie i osłabienie odporności. Nie wygrzebałem się z tego do dziś. A komórki raka zawijały czekoladki w sreberka, już gnieździły się w kościach. Profesor chirurg dał mi na nową drogę życia list polecający do znajomego radiologa w centrum onkologii na Ursynowie. Radiolog mnie naświetlił. Przy okazji "usmażył" mi pęcherz, czyli zmniejszył go dwukrotnie, bo zamiast siedem tygodni, naświetlał mnie pięć. Zapewne NFZ popędzał, kolejki do radioterapii są przecież olbrzymie, maszyny zwykle stare, awaryjne, przestoje wielogodzinne. Każdy wykonał w zasadzie, co do niego należało, tylko z chwilą kiedy zamykały się za mną drzwi zapominał, że ktoś taki jak pacjent K. istnieje. Żaden z nich nie zadzwonił, nawet przez zwykłą ciekawość. "Proces" Kafki. I mogę to zrozumieć, w Polsce system leczenia buduje mur pomiędzy lekarzem a pacjentem. Opowiadała mi przyjaciółka, że przyłapała swego lekarza w centrum na Ursynowie, jak próbował zabarykadować się przed nią w toalecie. Lekarz, który "nie rozpoznaje" na korytarzu własnego pacjenta, to standard. Tego chyba uczą już w Akademiach Medycznych... W ręce onkologa trafiłem dopiero kiedy się okazało, że mam nowe przerzuty. Stanowczo za późno. W RPA. Nareszcie ktoś znalazł czas, żeby wszystko po kolei mi wytłumaczyć, miałem prawo robić notatki, nagrywać. Nareszcie ktoś wziął odpowiedzialność za moje leczenie. Więcej, doktor Szpak zmotywował mnie, żebym wziął w tym aktywny udział. To jemu zawdzięczam, że ćwiczę, pływam.
6. Nie odtrącaj rodziny i bliskich. Ja na początku powiedziałem Joannie, mojej żonie, że z czym jak z czym, ale z rakiem to będę sobie radził sam. To jest mój własny scenariusz i film. I to był wielki błąd. Bardzo niemądre słowa. Zachowałem się jak bohaterowie "Długu", którzy też myśleli, że sami dadzą sobie radę z szantażystą. I stracili wszystko, z rodziną włącznie. Musisz w leczenie włączyć rodzinę, przyjaciół. Nie ukrywaj swojej choroby. Ludzie, którzy nas otaczają, jeśli mają nam pomóc, muszą wiedzieć, co się dzieje. Jeśli ich wykluczymy, po "ochronnym okresie współczucia" przyjdą zniecierpliwienie, irytacja, gniew. To jest podobny syndrom jak w rodzinie alkoholika. Choruje cała rodzina. Przewlekła, nieuleczalna choroba prowokuje trudne pytania i podsuwa bezlitosne, niesprawiedliwe, najczęściej pochopne odpowiedzi. Dlaczego mnie się to przydarzyło? Czyja to wina, że jestem chory? I zaczyna się piekło, o którym począwszy od Jean-Paul Sartre'a wiadomo, że to piekło to inni: rodzina, współpracownicy, sąsiad, którego pies narobił na twoją wycieraczkę. Dlatego buduj więzi. Poświęć innym choćby dziesięć minut dziennie, to niezły sposób na walkę z depresją. Depresją, która krzepi twojego raka lepiej niż cukier.
7. Szukaj wsparcia. Poszukaj psychoonkologa. Pomoże ci ułożyć się ze światem. Pomoże zobaczyć w raku coś więcej niż przewlekłą chorobę. Choć to dziwnie zabrzmi: odkryje ci drugą, tę dobrą twarz choroby. Rak to nie tylko straty, to także zyski. Pod warunkiem, że przebudujesz swoje życie. Paradoksalnie, choroba bywa najlepszym lekarzem. Tylko musisz nauczyć się śmiać, kiedy chcesz płakać. Ktoś obliczył, że 90 proc. naszych chorób to niespełnione pragnienia. Poszukaj grupy wsparcia - ludzi w twoim położeniu, gotowych podzielić się doświadczeniem. Statystyki wskazują, że stopień całkowitych wyleczeń w przypadku kobiet z rakiem piersi jest o połowę wyższy, jeżeli należały one do grupy wsparcia. Uważaj jednak na fałszywych doradców. 96 proc. pacjentów, którzy przeżyli raka, rozpoczynali i kończyli program terapeutyczny oferowany przez medycynę konwencjonalną. Musisz być bardzo ostrożnym co do cudownych leków, których akwizytorzy mówią, że łyżeczka dziennie zastąpi radioterapię razem z chemią. Zachowaj zdrowy rozsądek. Wiem, że to trudne, rozpacz podpowiada szalone strategie. Na niczym się tak dobrze nie zarabia, jak na ludzkim lęku.
8. Bądź gotów dużo w swoim życiu zmienić. Z rakiem jest jak z każdą inną chorobą, są tylko dwie formy leczenia: to, co wzrosło, musi zostać zmniejszone, a to, co się zmniejszyło, trzeba zwiększyć. Co wzrosło? Liczba komórek rakowych. Co się zmniejszyło? Odporność twojego organizmu, która umożliwiła mnożenie się komórek raka. W 30 proc. odpowiada za to palenie, w 35 proc. nieodpowiednie odżywianie, w 10 proc. czynniki dziedziczne, w 5 proc. otyłość i brak ruchu. Ja po czterdziestu latach rzuciłem papierosy. Z dnia na dzień. Palenie zwiększa przyrost komórek rakowych o połowę. I wiesz co? Cała chemia, blokada testosteronu, to jest nic w porównaniu z dwiema paczkami papierosów, które wypalałem (plus stres, zarwane noce, alkohol i często dużo złych myśli i słów). Chemia w porównaniu do tego jest śmiechu warta. Chemię to ja miałem przez czterdzieści lat, od czasu pierwszej fajki. W następnej kolejności zabrałem się za mięśnie. Puściłem maszynę w ruch. Wyniki badań pokazują, że czynniki odgrywające ważną rolę w zwalczaniu raka są bezpośrednio stymulowane przez ćwiczenia. Modyfikują naszą równowagę hormonalną, zmniejszają nadmiar estrogenów i testosteronu, ograniczają poziom cukru we krwi. Zmieniłem wreszcie dietę. Zacząłem odżywiać się świadomie. Jem produkty nieprzetworzone, unikam czerwonego mięsa. Proteiny czerpię z ziaren, roślin strączkowych, warzyw. Czasami pozwalam sobie na ryby. Nie używam cukru, tłuszczy zwierzęcych. Sięgnąłem w tej sprawie po literaturę: "Dieta w walce z rakiem" Richarda Beliveau i Denisa Gingrasa, "Antyrak" Davida Servan-Schreibera. Zacząłem studiować dietę makrobiotyczną. Może zrobię krok w tę stronę. Pracuję też nad swoim charakterem. To w nim ukryty jest klucz do wyzdrowienia. Co z tego, że pływałeś godzinę, jeśli przez tę godzinę nie mogłeś wyrzucić z głowy kłótni z żoną albo urazy do szefa? Co ci po makrobiotycznej diecie, jeśli z nerwów masz ochotę wymiotować? Sporządź listę tego, co Cię osłabia, przyjrzyj się sobie uważnie. Zdiagnozuj się. Może to lęk, może gniew, zazdrość? Pełne miłości relacje z rodziną, przyjaciółmi, krewnymi, współpracownikami wzmacniają nas. Ich brak pogrąża nas w samotności i rozpaczy. Czy potrafisz wybaczać? Czy nosisz latami urazy w sercu? Umiesz być wdzięczny? Tolerancyjny? Być może potrzebny jest ci przewodnik, który pogodzi cię z sobą samym i ze światem. Ścieżek jest wiele. Święte księgi, guru, medytacja, duchowi mistrzowie z pewnością ci pomogą, pozwolą oszczędzić czas. Jednak ostatni fragment drogi, kiedy dokonasz prawdziwego wglądu w siebie, musisz pokonać sam, o własnych siłach. Nieuleczalna, przewlekła choroba to podróż powrotna, podczas której budzisz się ze snu życia zmysłowego.
9. Pytaj, szukaj, drąż. Mogę powiedzieć, że w moim wypadku pewnie lekarze nie zrobili wszystkiego, co mogli i powinni. Ale ja też zrobiłem o wiele za mało. Z rakiem nie ma tak, że przychodzi pacjent do lekarza i mówi: "Niech mnie pan leczy". Rak wymaga kreatywności. Dieta, ruch i panowanie nad swymi emocjami to trzy najważniejsze ścieżki do ozdrowienia. Na każdej z nich jest miejsce na nowe pomysły, eksperymenty, odkrycia. Mądrze jedz, ćwicz, rozciągaj ciało, zapisz się na jogę. Medytuj, żeby zapanować nad umysłem, wizualizuj, że pozbywasz się ostatniej komórki raka. Sięgnij do przeszłości, ale nie po to, żeby szukać winnych. Zastanów się, co osłabiło twój system immunologiczny, że rak mógł się rozwinąć. Jak reagowałeś na tamte toksyczne sytuacje? Czy dzisiaj potrafisz zachować się inaczej? Zapisz to w swoim notesie.
10. Myśl pozytywnie! Rak to przede wszystkim wyzwanie. Ci, co z niego wyszli, mówią, że nigdy by się tak nie przebudowali wewnętrznie, gdyby nie choroba. Każda książka napisana przez osobę, która z niego wyszła, kończy się słowami: "Jestem wdzięczny". Nie traktuj raka jak wroga, raczej spójrz jak na przyjaciela. Dzięki niemu rzuciłeś palenie, zacząłeś się ruszać, zmieniłeś stosunek do bliskich. Dziś doceniasz czas, który ci ofiarowują. Zacząłeś się racjonalnie odżywiać. Rak nauczył cię wytrwałości, wzmocnił twoją wolę, zbudował więzi z innymi ludźmi, pomógł dokonać wglądu w siebie samego. Nauczył cię kochać i rozpoznawać miłość, oddzielać ziarno od plew. Nauczył cenić chwilę. Cieszyć się z drobiazgów. Przysporzył ci przyjaciół. I tak na to trzeba patrzeć! Bądź mu wdzięczny.
Źródło:
Gazeta Wyborcza. Optymistyczne to, mimo wszystko. Choroba to nie przerwa w życiorysie. To nowa perspektywa, która można wykorzystać.
Trzymam za pana kciuki :)
* tak, proszę państwa, to nazwisko się odmienia zgodnie z zasadami języka polskiego, w przeciwieństwie do nazwiska Państwa Nikt z Koziej Wólki. I za to panu również dziękuję :)
Dość ładne, choć:
OdpowiedzUsuń"To, czy umrzesz, zależy od ciebie, od twojej woli przeżycia" oraz "Zapamiętaj, ty decydujesz, czy będziesz żył" to raczej pobożne życzenia, zrozumiałe w sytuacji autora. Wola pomaga, ale nie decyduje o sukcesie.
Sposób jaki walczymy czy też raczej oswajamy nową sytuacje jest faktycznie b. ważny .
OdpowiedzUsuńAle to nie podstawa , gdyby nasz znany reżyser nie był się znalazł w RPA i spotkał tego lekarza ...
Tak sobie myślę , następny krok ludzkości ... wygrać ze śmiercią :)) .
Świetny pomysł, Myszko. I od razu słówko do malkontentów z poprzedzających mój komentarzy: gdy stajemy przed poważnym problemem, najpierw potrzebna jest "burza mózgów", wszystkie pomysły, bo mamy odstrzelić problem, nie sposoby jego usunięcia. Żeby wygrać z ciężką chorobą potrzebujemy różnych metod wzmocnienia zarówno od strony psychicznej, jak i fizycznej, a nie tekstu, że nie wszystko zależy od nas. Pewnie, że nie wszystko, tylko że ważne jest to, co od nas zależy, a wola walki zależy właśnie od nas.
OdpowiedzUsuńDodam jeszcze dwie ważne uwagi do tego, co powiedział Krauze:
1. Po chorobie będzie INACZEJ, ale to my decydujemy, czy lepiej, czy gorzej. To od nas zależy, czy dostosujemy się do nowych ograniczeń i czym wypełnimy przestrzeń życiową, którą zajmowały do tej pory inne sprawy.
2. Tak naprawdę człowiek ma duży naddatek sprawności. Przed chorobą mogłem bez problemu unieść na jednym ręku nad głowę średniej wielkości kobietkę. Po chorobie nie mogę dźwigać więcej, niż kobieta w ciąży (ze względu na uszkodzenia kręgosłupa). Jest to ograniczenie, które praktycznie niczego w moim życiu nie zmieniło, mogę sobie poradzić ze wszystkim. Jedyna zmiana, to podejście pracodawców, którzy boją się mnie zatrudnić, bo "może trzeba będzie coś podnieść i co wtedy". Ano jajco wtedy, od tego jest głowa, narzędzia, tak to jest gdy człowiek szuka problemu, a nie jego rozwiązania. Ja sobie radzę w życiu, nie wiem dlaczego nie miałbym w pracy. Niestety, do tej pory nie zdołałem o tym przekonać żadnego pracodawcy, choć myślę że w końcu znajdzie się ktoś, kto pomyśli tak jak ja.
Do wszystkich przedmówców: chyba właśnie chodzi o to, co można zrobić samemu. Resztą nie ma się co martwić - skoro coś od nas nie zależy, po co się nad tym rozwodzić, szczególnie w czasie tak podatnym depresję, jak choroba?
OdpowiedzUsuńWiem, że do leczenia jest potrzebne pozytywne nastawienie chorego, ale.. to tylko część leczenia. Mała część.
OdpowiedzUsuńJest też jednak inny aspekt tej sprawy, Jacku, który uświadamiamy sobie rzadko: choroba nie jest przerwą między życiem a życiem. Choroba nadal jest życiem. Czasem nawet jedynym jego fragmentem, który mamy do przeżycia. Chodzi też o to, żeby ten fragment był bogaty w jakąś treść.
OdpowiedzUsuńChciałam kąśliwie zareagować na zarzucane mi malkontenctwo , ale po chwili refleksji przyznaję rację adwersarzom .
OdpowiedzUsuńW naszych polskich warunkach, Olu, łatwo jest być malkontentem. Ale przecie my nie z tych, co idą na łatwiznę? ;)
OdpowiedzUsuńMoże nie chodzi tu o polskie warunki , ale polską mentalność , zresztą można ją cenić bardziej , niż odpowiedzi : I'm happy , kiedy tak faktycznie człowiek tkwi w mega dole obojętnie jakiej natury .
OdpowiedzUsuńTotalna hipokryzja deklarowania stanu zadowolenia ... więc nasze polskie biadolenie ( a zawsze można powód znaleźć:) po pierwsze w żadnej mierze nie "urodzi" zazdrości nieudaczników czy skrzywdzonych przez los , po drugie tworzy platformę porozumienia , swojską wspólnotę nieszczęścia . To nawet budujące , bo słysząc narzekania bliźnich , nie czujemy się gorsi .
Polaków zawsze bardziej mobilizowały do działania nieszczęścia niż sukcesy i dlatego my się nie damy wpuścić w kanał robienia kariery za wszelką cenę , lojalności do bólu wobec pryncypałów , nie powtórzymy ścieżki konsumpcyjnego musu Zachodu itd.
Mama albo córka tak mi zacznie narzekać na swój los , że asertywność umożliwiająca osobisty rozwój w pracy idzie w kąt i zacieśniam więzy rodzinne. Dla dobra jednostki , jak i społeczeństwa ... w sumie to zdrowsze .:)
Są też ludzie, którzy słysząc narzekania innych ludzi po prosty czują się bardziej chorzy.
OdpowiedzUsuńBiadolenie zacieśnia więzy, ale jest to do zniesienia tylko na krótką metę ... po kilku tygodniach/miesiącach musimy w ten związek wlać trochę pozytywów, inaczej staje się on toksycznym uzależnieniem.
Nie uogólniałabym, że Polacy nie dadzą się w puścić w kanał robienia kariery. Są tacy, którzy nie muszą. Znam kobiety dość nieszczęśliwe dlatego, że mają rodzinę i żadnej perspektywy na zmianę swego losu. Są z powodu tego swojego skazania/nieszczęścia nawet dumne. Czują, że się wpisują w jakiś narodowy ciąg życia dla innych. Ale nie zamieniłabym się z nimi miejscami.
Miałam na myśli nasz sposób powierzchownego kontaktu , no wiesz : Co u Ciebie słychać ? -- i litania kłopotów .
OdpowiedzUsuńZaryzykuję tezę , że Polak czuje się lepiej , kiedy jego litania jest dłuższa .
Masz rację , że na dłuższą metę biadolenie staje się zabójcze dla wszystkich związków .
Kariera zawodowa za wszelką cenę ma zalety i wady . Trzeba mądrze balansować .
Szczególnie kobiety mają trudno , bo biologia nie daje wyboru .
Te , które nie podejmują pracy , jakiś czas temu nie miałyby poczucia skazania , kompleksów niespełnienia , bo innego wzorca nie było , jak kobieta - westalka domowego ogniska . Opinia publiczna litowała się nad pracującymi paniami.
Prawie wszystko jest względne na tym świecie .:)