Berta Mason ikoną feministek?

Nie będę ukrywać: zawsze mnie to wkurza. Zawsze. Pogardliwe użycie słowa feministka przez inną kobietę. Jesteś feministką, jeśli po obowiązkowym nauczaniu podstawowym poszłaś na studia. Jesteś feministką, jeśli w szpitalu podczas porodu domagasz się choćby znieczulenia zewnątrzoponowego. Jesteś feministką, bo urodziłaś się kobietą i w związku z tym dopasowujesz do siebie świat. Bardzo często ten świat jest zbudowany tak, aby pasował mężczyznom. Wcale nie oznacza to, że oni urządzili te wszystkie rzeczy w sposób obowiązujący, bo byli podli i należy ich eksterminować. Po prostu kobiety samodzielnie pozbawiały się głosu. To trochę tak jak my wszyscy nie widzimy potrzeby budowania podjazdów do publicznych budynków, dopóki sami nie zaczynamy być osobami, które tych podjazdów potrzebują. Czy jako kobieta oddajesz decyzje mężczyźnie, twierdząc: "nie będę żądała udogodnień dla mnie, niech on sam się domyśli jak świat urządzić, abym nie musiała stać pod tymi "schodami""? Faktycznie w tym momencie nie jesteś feministką. Pamiętaj jednak, że nigdy nie będziesz mężczyzną. Co oznacza, że pozbawiając siebie głosu, stajesz się tylko podróbką faceta bez prawa do decyzji. Takim uroczym untermenschem, którego głosu można użyć publicznie, gdy sprawy nie idą po myśli pewnych środowisk. Bo nauczono Cię pisać i czytać, tyle, że poglądy masz pożyczone od frakcji, której nigdy nie będziesz pełnoprawnym członkiem. Przynajmniej na razie bowiem osoby transseksualne zmieniając płeć na męską nadal spotykają się z pogardą. 

Jeśli utożsamiasz feminizm z fanatyczkami, które głoszą, że tylko związki lesbijskie mają dla kobiety sens, pomyśl o tym problemie szerzej. Jesteś członkinią jakiegoś kościoła? Należysz do jakiegoś klubu hobbystycznego? Czy jesteś wierzącą krytyczną, czy raczej fanatykiem gotowym zabijać innych za wiarę? Zbierasz znaczki po prostu, czy raczej nie wychodzisz całymi dniami z domu przeglądając w kółko swoje skarby, gdy obok Ciebie rośnie sterta nieczystości? Przypuszczam, że reprezentujesz umiarkowanych przedstawicieli wspomnianych przeze mnie grup społecznych. Czemu więc feminizm wkładasz do szufladki ekstremizmu? Skąd Ci się to wzięło? Przecież 95% feministek, to zwyczajne kobiety mieszkające obok Ciebie. Pomyśl o tym skąd masz te poglądy.

     ... zrobiłam niezły wstęp do tej Berty, więc już przechodzę do rzeczy. "Jane Eyre"* i "Wide Sargasso Sea"** - książki dzieli ze 120 lat. Magrat poruszyła niejako ten temat w komentarzach do wcześniejszego mojego tekstu i sprawa dotknęła mnie, ponieważ zawiłości literatury są mi bliskie.     
     Co jest głupiego w tym, że w tej drugiej książce Berta Mason jest przedstawiona jako w zasadzie ofiara Rochestera? Ano głupiego nie ma nic. W "Jane Eyre" jest to postać, która nie ma głosu. Tam znamy wersję historii z ust Rochestera, dzięki czemu możemy go postrzegać jako postać mroczną, ale mimo to pozytywną. Czy to oznacza, że Charlotte Brontë napisała wcześniej głupią książkę, tak głupią, że trzeba było ją poprawiać? Ależ skąd. Zaryzykowałabym stwierdzenie, że jej napisanie było najbardziej feministycznym posunięciem w życiu autorki. Tak niewyobrażalnym dla jej współczesnych, że początkowo podano jako autora niejakiego Currera Bella.
     Brontë niezwykle sprawnie opisuje życie Jane Eyre ze swego punktu widzenia - też była biedną guwernantką, jej dom zaś nie był ostoją spokoju (dość powiedzieć, że we wszystkich książkach sióstr Brontë główne męskie postacie noszą znamiona lekkiego szaleństwa i apodyktyczności, co być może jest efektem obserwowania alkoholizmu i staczania się ich ukochanego brata, lub są jeszcze inne sprawy do których biografowie plebanii w Haworth nie doszli). Brontë pisała o tym, co świetnie widziała ze swojego feministycznego (!) punktu widzenia: biedę, niesprawiedliwość, stracone złudzenia, strach. Ale były też sprawy o których myśleć nie musiała, np. kwestia wyzysku innych ludzi w brytyjskich koloniach. I tu wchodzi nam postmodernizm i postkolonializm.
     Jean Rhys, potomkini Walijczyka i Kreolki, pisarka urodzona na Dominikanie, spojrzała na tę sprawę inaczej - z własnego, feministycznego (!) punktu widzenia. I powstała książka postrzegana jako prequel do "Jane Eyre" - historia białej Kreolki  wydanej za mąż za Europejczyka, który wywozi ją z Karaibów do dalekiego,  chłodnego kraju, gdzie ich małżeńskie relacje nie układają się najlepiej. Czy taka interpretacja historii jest niedopuszczalna? Tylko dla tych, którzy uważają "Dziwne losy Jane Eyre" za głupiutkie romansidło. A ta powieść (wiem, niektórym trudno w to uwierzyć) romansidłem nie jest. Poza wątkiem miłosnym jest to uczciwa relacja z ciężkiego życia, jakie było wówczas udziałem wielu kobiet. Jane jest silna i tę samą siłę odkrywamy w Bercie Mason, gdy tylko mamy możliwość spojrzeć na tę opowieść z innego punktu widzenia. Postmodernizm umożliwia takie mieszanie w skostniałych poglądach. Dlatego mamy też "Foe"*** J.M. Coetzee'ego jako nowe spojrzenie na "Robinsona Cruzoe". Czy mierni autorzy nie mają już o czym pisać i dlatego przerabiają stare tematy? Pewnie bywa i tak, ale Rhys i Coetzee do miernych zaliczyć się nie da. A dali oni głos postaciom, które milczą w klasykach. Gdy się milczy, obraz świata widziany oczami osoby milczącej wydaje się nie istnieć. Przedstawienie racji Berty Mason w "Jane Eyre" tylko niepotrzebnie skomplikowałoby wątek, bo przecież nie o niej jest ta historia. Przedstawienie jej racji w innej, dobrze napisanej historii, jest jak najbardziej na miejscu. Faktycznie bowiem obydwie autorki postąpiły wg naczelnej zasady dobrego pisarstwa: pisać o tym, o czym ma się pojęcie.
     Tzw. postcolonial re-writing albo re-reading nie jest wymierzone w klasycznych pisarzy. Jest to raczej zjawisko związane z szerszą perspektywą kulturową w jakiej obecnie żyjemy. Tematyka, która wydawała się przeszłym pisarzom abstrakcyjna, wydumana i odległa od tego, co znali, jest dzisiaj na wyciągnięcie ręki, choćby dzięki temu, że nowe pokolenie pisarzy pochodzi z kultur i kręgów dawniej zaniedbywanych intelektualnie czy cywilizacyjnie. W XIX wieku nie było karaibskiej literatury, a sam przymiotnik kojarzył się z książkami dla dzieci w których żwawi piraci z opaskami na oku lewym lub prawym biegali po bezludnych wyspach w poszukiwaniu zadołowanych skrzyń z królewskimi klejnotami. Poza nurtem postkolonialnym recycling pomysłów i przenoszenie akcentów w starych historiach również nie jest niczym nadzwyczajnym. Mamy przecież Jane Eyre w wersji kryminalnej ("Rebecca" Daphne du Maurier z 1938 roku) czy też szekspirowskiego Hamleta widzianego oczami sług (sztuka z 1966 roku "Rosencrantz and Guildenstern are Dead" Toma Stopparda).
     Doskonale zdaję sobie sprawę z istnienia ludzi, którzy uważają, że np. zawsze  najlepsza jest ta ekranizacja książki, którą widzieli jako pierwszą. Jest to pewien problem osobowy: zatwardziałość umysłu, który jeśli wdrukuje sobie jakąś rzecz w pewnej formie, nie potrafi jej już przetworzyć, ani podejść do niej krytycznie. Ale nie jest to problem samej literatury, tylko problem psychiczny jednostki, który (ba!) można w literaturze poruszyć. Czy trzeba przerabiać w swoim umyśle gender studies, żeby uznać, że Berta Mason miała swoje racje? To zbędne. Wystarczy przeczytać historię z jej punktu widzenia, aby dostrzec, że je miała. To zaś, czy w związku z tym ktoś ją uczyni ikoną feminizmu  jest sprawą dla mnie drugorzędną. O dziwo, zupełnie pobocznie zwróciłam uwagę na słowo ikona.
«w sztuce bizantyjskiej i wschodniochrześcijańskiej: obraz o tematyce religijnej, malowany na drewnie» (za PWN)
Słowo daję, nie wiem do czego teraz modlą się hardcorowe frakcje feministek. Najwyraźniej nie jestem jedną z nich, nawet nie mogę się pochwalić, że wypadłam z obiegu. Do obrazów bowiem nie modlę się wcale.

.........................................................................

* wyd. w 1847 roku
** "Szerokie Morze Sargassowe" wyd. w 1966 roku, rok później książka zdobyła Smith Literary Award, a w 2005 roku została zaliczona przez magazyn "Time" do stu najlepszych powieści anglojęzycznych od 1923
*** wyd. w 1986

Komentarze

  1. Przepraszam Wiedmo. Już wiem, że się wygłupiłem. nie zgłębiłem istoty rzeczy, a głos zabrałem. Inaczej dochodziłem do rdzenia istoty feminizmu, nie przez literaturę bynajmniej , ale akceptuję bezwzględnie koniecznośc budowania społeczeństw bez tradycyjnych krzywdzących kogokolwiek podziałów.To , co prawda, pieśń przyszłości, ale ...,,ważne,że płyniemy, a wiatr głaszcze nasze włosy... ".

    OdpowiedzUsuń
  2. E tam, zaraz wygłupiłeś. Zirytowała mnie kwestia literaturoznawcza połączona z koślawym ujęciem feminizmu. Pasuje to jak pięść do nosa. Ale to nie Ty ją przywołałeś. Albo się zna daną pozycję beletrystyczną, albo się nie zna. I tyle.

    OdpowiedzUsuń
  3. Przypomniała mi się "dyskusja" z blogu Kawy. Autorka napisała długą notkę, na co Baggi skomentował
    -"masz rację". Kawa spytała
    -"a coś więcej"? na to Baggi:
    -"nie wiem, nie czytałem notki".
    Ja przeczytałem Twoją notkę, ale postaci, które wymieniasz są mi obce. Mogę tylko powiedzieć, że jestem zwolennikiem brania w swoje ręce odpowiedzialności za swoje życie. Można sobie to nazywać feminizmem, jeśli występuje u kobiet, choć ja obstaję przy słowie "odpowiedzialność". Jeśli kobieta zda sie na męża, to zrzuca niejako na niego odpowiedzialność za swoje życie, ale i ogranicza możliwość swojego wpływu na nie. Osobiście wolę, gdy kobieta ma coś do powiedzenia, ale ponosi też odpowiedzialność. No, ale różne są szkoły życia, do dziś brzmią mi w uszach słowa pewnej znajomej (tu upraszczam wypowiedź, bo nie pamiętam szczegółowej treści) "jak przez miesiąc nie ułożę sobie życia w Irlandii, to wracam do Polski", a przez ułożenie sobie życia, miała na myśli znalezienie łosia, który ją poślubi i będzie utrzymywać. Dała sobie na to miesiąc czasu!!!

    OdpowiedzUsuń
  4. Kurde ... mało czasu :D

    Zawsze, gdy podejmujesz decyzje, to ponosisz za nie odpowiedzialność - możesz oczywiście przed tym uciekać, ale fakty są takie, że nie masz za bardzo na kogo zwalić. W każdym razie nie da się tego zrobić tak, aby to wyglądało wiarygodnie dla ogółu :). Twój post zatrąca trochę o życie w parze, dodam więc, że w związkach ludzie są odpowiedzialni także za siebie nawzajem. I to nie jest tak, że tylko facet jest odpowiedzialny za kobietę, bo kobieta jest w równym stopniu odpowiedzialna za swojego faceta :).

    Jeśli chodzi o temat, nie jest on wcale hermetyczny, ale w literaturze światowej trzeba się trochę orientować. To był taki mój mały wyrzut, który od poprzedniego wątku leżał mi na wątrobie. Tom se ulżyła, nie licząc na poklask ... ;p

    OdpowiedzUsuń
  5. Ach, czekałam na ten post już od kilku dni, bo po dyskusji pod poprzednim od razu popędziłam do biblioteki znaleźć "Morze"! I przeczytałam.

    W ogóle nie zetknęłam się nigdy z tezą, że powstają pre- i sequele powieści, ponieważ pierwsze części są "głupie" albo napisali je "mierni" artyści. Wręcz przeciwnie!

    "Morze" nie jest dla mnie historią Berty*, ale historią obojga: jej i Rochestera. Historią tego dziwnego, wyniszczającego ich oboje, małżeństwa; ich namiętności i problemów ze znalezieniem się w otaczającym świecie.

    Ten świat jest właśnie w całej powieści najciekawszy. Widziany oczyma kobiet - samej Berty, ale także jej matki, Christophine i ciotki Cory oraz oczami mężczyzn: Masona, a potem Rochestera.

    "Szerokie morze" to dla mnie książka przede wszystkim o braku komunikacji międzyludzkiej - tym bardziej wymowna, że takiej chęci zrozumienia innego(!) [człowieka] w świecie kolonializmu nie było i nie mogło być. A przecież Berta do niewolnicy miała daleko, była "tylko" Kreolką...

    Za Szymborską powtórzę, że jesteśmy dziećmi epoki. Postacie literackie także.

    Podobał mi się ten mroczny nastrój oczekiwania na klęskę, którym przesycona jest cała powieść Rhys ("Jane Eyre" przeczytałam 2 lata temu). Niepokojący. Dawno nie miałam podobnych odczuć przy lekturze!

    * W komentarzu nazywam główną bohaterkę Bertą, ale dla mnie ona do końca pozostała Antoinette...

    OdpowiedzUsuń
  6. Ha! Zainspirowałam kogoś? Książka Rhys zwyczajnie otwiera nowe możliwości interpretacji. Jeśli takie rzeczy są dobrze przemyślane, szalenie mi odpowiadają. Nie wiem czy oglądałaś "Mansfield Park" z 1999 - nietypową ekranizację Austen. Świetna rzecz, choć fani pisarki byli zniesmaczeni.

    Prequele i sequele kojarzą się często z gonieniem w piętkę, wyczerpaniem tematyki. Nie wiem czy z uwagi na sequelową działalnością Hollywood, czy kiepskiej jakości literackie kontynuacje klasyków. Podejrzewam, że mój wykład na ten temat może rozczarowywać. Zachciało mi się walnąć tutaj wypracowanie z odwołaniami i długą listą przypisów. Ale gdy emocje opadły, powiedziałam sobie: dziewczyno, zostaw to na doktorat, bo zrobisz tylko komuś przysługę. Sama nie jestem z tego tekstu zadowolona. Ale temat jest ciekawy. I w literaturoznawstwie angielskojęzycznym jest do tego ogromna ilość materiału porównawczego. Jest się w czym rozsmakować :))

    OdpowiedzUsuń
  7. Tak, zainspirowałaś.:) Tym bardziej że ja literaturę angielską czytam/ odkrywam głównie z polecenia (na studiach wybrałam fakultet: rosyjska. I się zakopałam na długo...).

    Widziałam "Mansfield" z 1999 roku. Pamiętam, że byłam tylko zaskoczona... ubogą scenografią. A pozostałe ekranizacje powieści Austen umiem już oglądać z przymrużeniem mojej wyobraźni oka.

    PS
    Mam nadzieję, że po tej dyskusji słowo "filolożka" nie będzie już brzmiało jak ostatnie przekleństwo.;-)

    OdpowiedzUsuń
  8. No ba, filolożka przekleństwem nie jest. Tyle, że mam sporą nieprzyjemność obserwować (z racji profesji) filolożki polskie, które w literaturze obcojęzycznej zatrzymują się na "Chłopcach z Placu Broni" (konsekwentnie co roku odkurzanych). To dla innych filolożek może być frustrujące. No bo ile można podczas przerw w pracy rozmawiać o paznokciach? :->

    OdpowiedzUsuń
  9. PS. W "Mansfield Park" była uboga scenografia? Hm ...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Jeśli to tylko możliwe (a możliwe jest ZAWSZE), NIE wybieraj komentowania jako: ANONIMOWY, tylko "Nazwa/adres url".

Nawet, gdy nie masz swojej strony/bloga (czyli adresu url), NAZWA WYSTARCZY. I wtedy wiem, że ty to Ty :). And we can talk ...


W przypadku podejrzenia, że uporczywe podpisywanie się jako anonim jest spowodowane tym, że nie jesteś dość rozgarnięty/a, zastrzegam sobie prawo kasowania. Swoją głupotą nie należy męczyć innych.
Miłego dnia :)

Popularne posty